poniedziałek, 10 czerwca 2013

3. Czarownica.


•••

   W salonie brzmiała rozmowa, gdzie główne tematy nie przynosiły nic nowego, jednak miło zapełniały ciszę i dawały uczucie przyjaznej atmosfery. Nastolatka była lekko zirytowana;  śpieszyło się jej aby porozmawiać z wujem jednak wiedziała, że przerywanie rozmowy jest niegrzeczne. 
   Po wymienieniu wszystkich grzecznościowych słów i możliwych opisów letniej pogody panującej za oknem, Elena pozwoliła sobie na ciche odchrząknięcie, które poskutkowało zamierzonym celem; skupiła na sobie wzrok wuja siedzącego obok, jednak i również pary na przeciwko. Uciekła pośpiesznie wzrokiem oczekując naganny. Minerwa spojrzała jednak na nią z lekkim uśmiechem. 
- Chciałaś coś powiedzieć, kochana? - łagodny głos kobiety nie pasował zbytnio do jej ostrych i surowych rysów twarzy, jednak zdawało się, że jest dla niej naturalny. 
- Nie chciałam przeszkadzać, ale jednak stwierdziłam, że może już pójdę. Chciałam tylko odwiedzić wuja Lucasa, nie wiedziałam, że będzie miał gości, proszę pani. - wstała otrzepując niezręcznie marszczenia niebieskiej plisowanej spódnicy z okruchów czekoladowego ciastka. Chciała pójść po sweter i buty, jednak została powstrzymana przez ciemnoskórego mężczyznę. 
- Usiądź Eleno, my wpadliśmy tylko na chwilę, aby poinformować, że odwiedzimy gospodarza jutro na kolacji - uśmiechnął się do przyjaciela z błyskiem w oku, po czym wziął dłoń małżonki. 
   Lucas nakazał swojemu skrzatowi zaparzenie herbaty, a sam w tym czasie musiał stwarzać pozory szykowania napoju w kuchni. Jak zawsze kiedy przychodziła do niego siostrzenica. To przez nią i dla niej miał w swojej posiadłości mnóstwo mugolskich sprzętów, które umiał obsługiwać, oraz schowane w nienanoszalne komnaty magiczne indergracje, kufry i zwoje pergaminów razem z tysiącem ksiąg. 
   Wrócił z dwoma beżowymi kubkami do salonu, gdzie na kanapie siedziała Elena nerwowo wyłamując sobie palce i kręcąc się niespokojnie. 
- Wuju, co to jest Hogwart? - zadała pytanie, które męczyło ją najbardziej. Mężczyzna westchnął ciężko siadając na kanapie. Dziewczynie zdawało się, że przeklął szpetnie pod nosem. 
- Twoi rodzice zaniedbali swojego obowiązku... możesz poczuć się jak sławny Harry Potter, on też nie wiedział kim jest, eh, kiepski ze mnie Hargid... - próbował zażartować z nikłym uśmiechem na twarzy - W każdym bądź razie Hogwart jest to zamek. Położony w miejscu nieznanym większości, a już na pewno nie mugolom. Kto to jest, dowiesz się później - szybko poinformował ją widząc, że otwiera usta do kolejnego pytania - W zamku tym, znajduje się szkoła jednak nie taka jaką znasz, nie taka normalna.... - przerwał na chwilę w której czasie wziął do ust porządny łyk Ognistej. - Powstała nie wiadomo kiedy, a jej dokładna lokalizacja nie jest znana nawet mi. Nawiasem mówiąc to zabawne, teleportować się co najmniej 5 razy w tygodniu na prawie, że oślep ufając jedynie magicznemu naprowadzaniu - zaśmiał się tym razem ciepło i pogodnie -  Ale wracając do tematu, w Hogwarcie funkcjonuje pewna szkoła, jej cała nazwa brzmi niepozornie i niezbyt efektowanie: Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Dyrektorem jest tam obecnie Minewra McGonagall, kobieta którą przed chwilą miałaś okazję poznać. Jej mąż na marginesie jest ministrem magii od czasów drugiej Wielkiej Bitwy, o której opowiem ci może kiedy indziej, to długa i zawiła historia... - przerwał ponownie na moment, a jego oczy zaświeciły smutkiem, Elena domyślała się, że nie wiązała się z owym wydarzeniem żadna zabawna anegdotka - W szkole tej uczą przedmiotów, przypomina swoimi normami normalną szkołę, taką jaką znasz i do której uczęszczałaś dotychczas, istnieją jednak różnicę. Same przedmioty są różne, każdy znajdzie swój ulubiony i ten, którego ścierpieć nie będzie mógł. Wśród nich są eliksiry, moje ulubione za hogwarckich czasów, wróżbiarstwo, och, jak ja tego nienawidziłem, numerologia, opieka nad magicznymi zwierzętami, starożytne runy, zielarstwo, zaklęcia, transmutacja, obrona przed czarną magią, mugoloznawstwo, czyli coś o życiu, które dotychczas znałaś, historia magii i astronomia.... - wuj opowiadał jej przez kilka godzin o urokach magicznego świata, a ona słuchała jak zaczarowana. 


•••

   Elena siedziała zszokowana po rozmowie, a raczej monologu, swojego wuja. Otrząsnęła się lekko, choć jej oczy były nadal zamglone i nieprzerwanie wyglądała na zamyśloną. 
- A więc jestem czarownicą, tak? To chyba jakieś żarty... a czy Harry Potter to nie bohater książek Rowling? Przecież to tylko fikcyjna postać! Nic więcej! Jego przygody to jedynie linijki pustych słów. - zaśmiała się, jak osoba, która uparcie chce wierzyć w coś nierealnego, jak osoba szalona. Lucas pokręcił bezradnie głową, klnąc w myślach na głupotę swojej siostry Anne. 
- Rowling jest charłaczką. Uczyła się jednak w Hogwarcie i obserwowała wszystko i wszystkich bacznym okiem, miała szpiegów. Nie wiedzieliśmy, że wydaje książki, na początku ktoś rzucił na nie zaklęcie dzięki któremu, gdy osoba z mocami czarodziejskimi dotknęła pierwszej strony całość zmieniała się w jej oczach na zwyczajną książkę kucharską z przepisami na słodycze, ciasta i różne łakocie. Jednak Dumbeldore, poprzedni dyrektor Hogwartu i ważna postać, choć nie do końca dobra, uwielbiał słodycze, więc szybko sięgnął po tę książkę, wyczuł magię i odczarował ją. Był jednak tajemniczym i ukrytym człowiekiem. Nikomu nie powiedział o swoim odkryciu, a zanotował je jedynie w swym notatniku, który odkryto dopiero cztery lata po jego śmierci, w tym roku mija jedenaście od tego odkrycia. 
- Czyli... - Elena przełknęła nerwowo ślinę - jestem czarownicą, tak? 

________________________________________

Przepraszam, że tak długo to trwało, że nie dodawałam, że zmieniłam adres. 
Mam wrażenie, że nikt tego nie czyta. 
Komentujcie, proszę. :> Postaram się, aby w następnych rozdziałach było bardziej ciekawie, a akcja szła do przodu. ^^

_________________________________________________


piątek, 5 kwietnia 2013

2. Profesor McGonagall.



 [muzyka].  

•••

   Minerwa McGonagall spoglądała na obraz profesora Dumbeldora; nadal był dyrektorem, mimo, że rządził zza ram swojego pośmiertnego obrazu. Ministerstwo uznało za najlepszy pomysł pozostawienie go na okres dodatkowych kilku lat, potrzebnych na oswojenie się z jego śmiercią. 
   Od czasów bitwy wiele się zmieniło, nie tylko w Hogwarcie. Eliksir Snape'a uratował wiele istnień podczas wojny, w tym jego własne, lecz nie każdy chciał go zażyć; wicedyrektorka uśmiechnęła się na wspomnienie, kiedy to na siłę kazała wypić Mistrzowi Eliksirów swój własny wynalazek. Mimo wszystko, ten uparty, pozbawiony choć krzty umiejętności do wyrażania własnych uczuć, nawrócony Śmierciożerca, był jej najlepszym przyjacielem. I kompletnie innym człowiekiem wewnątrz niż jakiego udawał. 
- Minnie, skarbie, co tu jeszcze robisz? - usłyszała głęboki baryton Kingsleya, który wyrwał ją z zamyślenia. Bez wahania podeszła do mężczyzny i przytuliła go. Tak, wielką zmianą było również odejście jej staropanieństwa w niepamięć. Kilka miesięcy po bitwie Hogwart musiał współpracować z Ministerstwem, a potem wszystko potoczyło się dla tej dwójki w ekspresowym tempie - wspólnie spędzone godziny i doby, bal na który poszli razem w towarzystwie przyjaciół, a wyszli zaręczeni i skromny ślub w gronie najbliższych znajomych i przyjaciół. 
   Nauczycielka została jednak przy swoim nazwisku tak, jak kiedyś sobie obiecała. Z rozczuleniem spojrzała na serdeczny palec gdzie spoczywała delikatna obrączka z małym diamentem wykonana z białego złota, w myślach wspominając kłótnie o zmianę nazwiska. Dla mężczyzny był to priorytet.
- Wiesz, że ona nadal nie dostała tej sowy? Gdyby nie magiczne bariery już dawno porozmawiałabym z jej rodzicami... - smutek w głosie kobiety zakłopotał Shacklebolt'a; starał się aby z ust jego żony nigdy nie schodził uśmiech, tak rozjaśniający jej twarz i odejmujący lat oraz zmartwień. 
- Nie martw się, kiedyś na pewno się dowie. Myślisz, że Lucas mógłby tak długo trzymać język za zębami? - ich śmiechy były słyszalne jeszcze przez parę godzin, aż do momentu kiedy usnęli wtuleni w siebie na czerwonej, obitej smoczą skórą, kanapie w gabinecie dyrektora. 


•••

   Elena obudziła się pod naporem uciążliwych promyków słońca, które czuła na twarzy; wykrzywiła się nieznacznie, przeciągając. 
- To był dziwny sen... - powiedziała, choć w pokoju nie było nikogo oprócz niej i sowy. - Sowa?! - pisnęła zaskoczona widokiem białego puszczyka, który podjadał właśnie ciastka z niebieskiego talerzyka leżącego na jej biurku. Podeszła do zwierzęcia, które powitało ją delikatnym szczypnięciem w rękę, po czym nadal konsumowało smakołyki. Zauważywszy dekoncentrację sówki, rozpoczęła poszukiwania kolejnych przedmiotów mogących potwierdzić wczorajsze wydarzenia; odnalazła po chwili list, zdmuchnięty powiewem wiatru przez niedomknięte okno, na ziemię. Podniosła papier, ponownie nie dowierzając własnemu wzrokowi i wspomnieniom. Zrezygnowana, widząc te same słowa co poprzedniego dnia, westchnęła ciężko. Pogłaskała jeszcze raz sowę po miękkich, delikatnych piórach, po czym podeszła do dużej, drewnianej szafy skąd wyjęła pierwsze z brzegu spodnie i wieszak z bluzką, rejestrując jedynie kątem oka jej beżowy kolor. Przebrała się obmyślając pretekst do spotkania z wujem. Po krótkim czasie postanowiła jednak, że po prostu będzie chciała pójść do niego w związku z ich weekendowym wyjazdem, który miał się odbyć następnego tygodnia. 
   Wypuściła puszczyka przez okno, mając nadzieję, że kiedyś jeszcze go spotka; choć w tak krótkim czasie, polubiła to upierzone zwierzątko. Cicho, prawie skradając się, zeszła po schodach. 
- Och, kochanie, już wstałaś? - dobiegł ją głos matki, dochodzący z kuchni. Poszła w tamtym kierunku. Pani Drake krzątała się wokół blatu, gdzie poustawiane były przeróżne składniki i przyrządy kuchenne, potrzebne do przygotowania obiadu. Głowa rodziny, Philipp Drake, siedział na jednym z ciemno brązowych, dębowych krzeseł przy średniej wielkości stole. Czytał gazetę o niepozornej nazwie ,,Wiadomości", popijając mocną, czarną kawę posłodzoną jedną łyżeczką cukru. Przez głowę przemknęło określenie tego widoku - rutyna. 
- Tak tato. Mamo, mam pytanie... - zaczęła niepewnym głosem. Anne podniosła swój wzrok znad krajanych czerwonych, dojrzałych pomidorów. - Czy mogłabym dziś odwiedzić wujka? - widząc zdenerwowane spojrzenie matki, szybko dodała chcąc wyjaśnić. - Mamy jechać w weekend na wycieczkę, już ci o tym wspominałam mamo, i chciałam z nim pogadać. - przez chwilkę widziała małą walkę w oczach matki, jednak kobieta szybko otrząsnęła się z podejrzeń po czym, niechętnie, kiwnęła głową. 
- Dobrze córeczko, ale masz wrócić przed szóstą i zawiezie cię tam tata. - wspomniany Philipp podniósł zagubiony wzrok znad gazety, jednak pod naporem spojrzenia małżonki mruknął cicho zgodę. 
   Biały puszczyk, dumny z wykonanego zadania, zapukał w okno swojej pani; leżała w objęciach potężnego mężczyzny, ufnie się w niego wtulając. Słysząc stukot, nadal nieprzytomnym wzrokiem, omiotła salę w której się znajdowała. Minęła okno, by zaraz powrócić z wymalowanym na twarzy szokiem. 
- Atena?! - kobieta poderwała się pobudzona z kanapy, pełniącej rolę łóżka. Kingsley podskoczył zaskoczony, przez co z hukiem spadł na podłogę wyłożoną ciemnobrązowym drewnem. 
- Kochanie, coś się... - przerwał i szeroko otworzył oczy. - Niemożliwie, przecież bariery... - kręcił z niedowierzaniem głową, zaabsorbowany widokiem sowy do tego stopnia, że nadal nie zauważył swojej pozycji. Minewra zaśmiała się głaszcząc po piórach zwierzę, które emanowało wręcz dumą i samozadowoleniem. 
- Jednak mądrość i strategia nie są ci obce. - szepnęła do puszczyka. Ptak zahukał i pofrunął do swojej klatki po drodze zabierając dziobem jedno z naszykowanych dla niego ciasteczek kokosowych. Kobieta spojrzała w stronę męża z determinacją, którą przyjął z obawą. - Idziemy do Lucasa. - Tak, tego się właśnie bał. 
   Profesor transmutacji i minister magii przy pomocy proszka Fiuu, znaleźli się w gabinecie Lucasa Drake'a. Było to utrzymane w tonacjach srebra i zieleni pomieszczenie, z mugolskimi jak i magicznymi obrazami, dużym ciemnym kominkiem z którego wypadli, mahoniowym kompletem mebli i dużą dozą magii w atmosferze. Shacklebolt'a zawsze dziwiło, jakim trafem można skumulować takie pokłady energii. 
   Mężczyzna, brunet z zielonymi, dużymi oczami, chudy i wysportowany pomimo swoich 36 lat, wszedł do pokoju, trzymając w jednej dłoni pustą do połowy szklankę ognistej. 
- Minnie, Kingsley! - krzyknął radośnie witając ich uściskami. Usiedli wspólnie w salonie, słuchając jednej z opowieści Lucasa. Minewra czekała cierpliwie, aż ten gadatliwy człowiek zamilknie choć na chwilę. Lubiła go, lecz jego gadulstwo czasami ją męczyło, w szczególności w tego typu sytuacjach, gdy miała coś ważnego do powiedzenia, lecz nie na tyle priorytetowego, aby móc mu przerwać w połowie słowa. 
- I właśnie wtedy powiedziałem mu, że... - ciekawą historię przerwał dźwięk mugolskiego dzwonka do drzwi. Shacklebolt spojrzał w przestrachu na małżonkę; wiedział, że nienawidziła gdy nie mogła nic powiedzieć. Nagle jej ostre rysy twarzy złagodniały, a spojrzenie zostało skierowane w stronę dębowych drzwi. Skierował tam również i swój wzrok; w drzwiach stał Lucas, trzymając lewą rękę na ramieniu rudowłosej osóbki. Dziewczyna nie mogła mieć więcej niż piętnaście lat, miała długie rozwichrzone włosy w kolorze rubinu i roześmiane, wesołe oczy. 
- Dzień dobry! - wysłała im promienny uśmiech, który oboje bez wahania odwzajemnili, po czym grzecznie przedstawiła się.  - Nazywam się Elena Drake. 
- Witaj, mam na imię Minewra, a to mój mąż Kingsley. - profesorka wstała, aby podać rękę dziewczynie, po czym pociągnęła za rękaw bordowej szaty małżonka, aby uczynił to samo. 


_______________________________________

No i kolejny rozdział. ^^ 
Nie wiem czemu wydaje mi się krótszy i gorszy, jednak 
ostateczną ocenę pozostawiam w Wasze ręce. :) 
Proszę także dodawać się do obserwatorów, jeśli ktoś będzie chciał czytać, 
oraz jak zawsze komentować. ^^

________________________________________________________

środa, 20 marca 2013

1. Biały puszczyk.

   

   Trzynastoletnia dziewczyna leżała na średniej wielkości łóżku ze słuchawkami na rudych włosach, jadowicie zielonym kocem przykrywającym stopy wertując kolejną z książek, zakupionych w swojej ulubionej, mającej niespotykany nigdzie indziej nastrój, księgarni ,,Calamum" tamtejszego jesiennego, deszczowego dnia. Krople deszczu uderzały w szybę, odbijając się od niej i wytwarzając lekki hałas. Okno było położone nad łóżkiem, z ramą koloru białego, która mile kontrastowała z czarnymi ścianami. Na jednej z nich był powieszony obraz utrzymany w zielonych tonacjach, na którym została ukazana scena rodem z horrorów; klaun - magik z uśmiechem splamionym czerwonym barwnikiem i szaleńczym wzrokiem, trzymający w jednej dłoni przesiąknięty, okapujący krwią kapelusz z szeroką taśmą na rondzie, do której była przyczepiona karta ósemki trefl, a w drugiej jego ręce twórca pokazał królika,z głową przyczepioną do tułowia za pomocą ostatnich mięśni, podczas gdy reszta bezwiednie zwisała na lewą stronę. 
   Rodzice dziewczynki długo protestowali za nim pozwolili, aby obraz pozostał w jej pokoju; był to prezent od wujka malarza, ekscentryka w ocenie taty Eleny i alkoholika według mamy. Dziewczynka jednak uwielbiała tego człowieka, niewpisującego się w ramy normy, wybiegającego przed ludzkość. Od zawsze kojarzył się jej z pysznymi cukierkami, które przynosił dla niej w kieszeniach swych długich, obszernych ubrań, zapachem truskawek i jakiegoś alkoholu, uśmiechem i obrazami nie zawsze możliwymi do zinterpretowania, dziwnymi zdarzeniami oraz wspólnymi wycieczkami. 
   Elena odłożyła książkę obok siebie po czym usiadła niespokojnie na na łóżku. Czuła, że dzisiaj coś się wydarzy. Coś, co odmieni jej życie. 
   Za oknem pojawił się biały puszczyk. Popukał w szybę dziobem, miał zmoczone pióra koloru kości słoniowej. Dziewczyna bez wahania otwarła okno,  niezastanawiając się wiele. Razem z sową, do wnętrza pokoju wpadły strumienie deszczu, rozpryskując się na najbliżej leżących rzeczach. 
   Puszczyk wleciał, po czym przysiadł otrzepując piórka i łasząc się na ramieniu Eleny. Gdy go pogłaskała, wtulił się w jej rękę. Był przemoczony i oziębiony. Podniosła leżący na ziemi kremowy podkoszulek i wytarła go delikatnie. Z talerzyka leżącego na biurku wzięła kokosowe ciastko, które ptak chętnie przyjął, dziobiąc entuzjastycznie. Dziewczyna przez chwilę przyglądała mu się, szukając jakichkolwiek ran bądź zadrapań, kiedy jej uwagę przykuł sznurek przywiązany do jego łapy, na którego końcu zwisał list, o dziwo nie mokry, zapieczętowany czerwonym herbem, który spotkała kiedyś w papierach swego wuja. Był zaadresowany do niej. 
   Gdy już chciała otworzyć owy list, mahoniowe drzwi do jej pokoju otwarły się. Stanęła w nich wysoka, lekko pulchna postać jej matki Anne. 
- Kochanie, co... - rozpoczęła wesołym tonem, po czym przerwała widząc ptaszysko spoczywające na lewym ramieniu jej córki. Sowa zahukała, odfruwając na komodę położoną na końcu pokoju. Elenie zdawało się, że chowa ową kopertę z dziwną pieczęcią. To nie możliwe, sowa nie może niczego chować. Pomyślała w myślach, zdenerwowana na własną, wybujałą, wyobraźnię. 
- Eleno, czy ta sowa dała ci jakiś list? - Anne usilnie starała się być spokojna, jednak wszystko wewnątrz jej buzowało z gniewu. 
- Nie mamo... - odpowiedziała cicho, przekonując samą siebie, że nie skłamała, ale przecież ptak nie dał jej żadnego listu, tylko go do niej przyniósł... 
   Anne Drake rzuciła ostatnie ostrzegawcze spojrzenie swojej córce, po czym wyszła z pokoju. Będąc już za drzwiami odetchnęła z ulgą. 
- Merlinie, jeszcze kilka lat, niech się nie dowie. - szeptała gorączkowo sama do siebie schodząc po drewnianych schodkach, obitych wełnianą wykładziną. 
   Od lat starała się żyć jak prawdziwy mugol i wychodziło jej to. Jej mąż nic nie wiedział o magii, a każde napomknięcie o czymś innym, niespotykanym lub dziwnym kończyło się kłótnią. Był normalnym człowiekiem, jednak nie nienawidził oszustw, a magia zawsze się mu z nimi kojarzyła, tak samo jak normalność z pracą, domem i rodziną. Trzynaście lat temu, gdy urodziła się Elena,  cieszył się niezmiernie, że nareszcie stworzą pełną, wartościową rodzinę. Nie przewidział jednak odmienności swej pociechy. Dziewczynka w wieku dwóch lat przeraziła go; podpaliła jednym spojrzeniem stos brudnych ubrań w pralni umieszczonej w piwnicy. Potem było tylko gorzej - tajemnicze zniknięcia rzeczy, ludzi jak i samego dziecka, lewitowanie przedmiotów, czy więzi z roślinami i zwierzętami. Przez te wszystkie zdarzenia nie chciał spędzać z nią zbyt dużej ilości czasu i dawkował jej swoje cenne minuty według swojego uznania. Tygodniowo było tych minut około stu dwudziestu, czyli dwóch godzin. Czasem mniej, jednak nigdy jeszcze nie zdarzyło się aby było ich więcej. 
   Anne po spotkaniu Philippa wyrzekła się magii na zawsze. Złamała różdżkę, odeszła od rodziny, porzuciła szkołę. Miała nadzieję, że już nigdy nie będzie musiała wracać, nawet i wspomnieniami, do czasów swego czarodziejstwa. Jednak pozostał jeden powód, przez który nadal była jedną nogą w magicznym świecie - Elena. Kiedy okazało się, że jej mała córeczka zyskała cząstkę jej genów, myślała nad porzuceniem dziecka, bądź zakupie nowej różdżki, którą wykorzystałaby do czaru pozbawiającego magii na zawsze. Wybrała jednak inną opcję - starała się udawać. 
   Od dwóch lat sowy krążyły nad ich głowami, domem i okolicą nie dając spokoju i wrzucając listy przez okna, szparę w drzwiach, czy przez otwór kominka umieszczonego w ich obszernym salonie. Próbowali pozbyć się zwierząt na wszelkie możliwe, mugolskie sposoby, jednak bezskutecznie. Anne paliła listy co sobotę o 23 wieczorem, w nadziei, że ich nadawca kiedyś odpuści, a ich treści nigdy nie dotrą do Eleny. Na nadziejach jednak się skończyło, jak to często bywa. 
   Rudowłosa nastolatka podeszła do sowy ostrożnie, nie wiedząc czego się spodziewać; ptak widząc jej wahanie ufnie podleciał do niej, po czym, tak jak wcześniej, ulokował się na jej ramieniu. Wyciągnął łapkę jakby rozumiejąc zamiary nastolatki. Odwiązała brązowy, delikatny sznurek mocujący list i wzięła papier do ręki. Rozwinęła powoli pergamin; jej oczom ukazała się treść zapisana pochyłym, kaligraficznym pismem. 


HOGWART
SZKOŁA MAGII I CZARODZIEJSTWA 

Dyrektor: ALBUS DUMBLEDORE
(Order Merlina Pierwszej Klasy, Wielki Czar., Gł. Mag, 
Najwyższa Szycha, Międzynarodowa Konfed. Czarodziejów) 


   Szanowna Panno Drake, 
   Mamy przyjemność poinformowania Pani, że została Pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia. 
   Rok szkolny rozpocznie się 1 września. Oczekujemy Pani sowy nie później niż 31 lipca. 
   Z wyrazami szacunku, 
Minewra McGonagall,
zastępca dyrektora.








    
   Z koperty wypadła jeszcze jedna kartka, zlatując swobodnie na podłogę. Elena opadła na łóżko stojące za nią. Pytania, miała milion pytań, które chciałaby zadać. Ale komu? Mamie, która wspominała coś o liście, jednak niezbyt przychylnie, tacie, z którym prawie nigdy nie rozmawiała? Wujek Lucas... pomyślała. Tak, jemu zawsze mogła zaufać, a poza tym widziała identyczną pieczęć kiedyś w jego pamiątkach. Nagle gwałtownie wstała, na co sowa oburzyła się, gdyż wyrwano ją z drzemki. Dziewczyna podbiegła do swojej biblioteczki, przesunęła tomy grubych słowników, po czym zza deski w półce wyjęła siedem książek. Każda autorki o nazwisku  ,,Rowling" i posiadająca słowa ,,Harry Potter" w nazwie. Sięgnęła po tą z chłopcem pomiędzy dwoma kolumnami, z rozwichrzonymi brunatnymi włosami i spadającymi okularami z nosa, który próbował złapać coś, przypominające uskrzydloną, złotą piłeczkę. 
   Zaczęła czytać. Trafiła na drugi rozdział zatytułowany ,,Listy od nikogo", przekartkowała kilka, pożółkłych już przy końcach, stronic. Trafiła na identyczny, posiadający jedynie zmienionego adresata, list. Powoli zaczynała się w tym wszystkim gubić. 
- Nie, to przecież niemożliwe... - szepnęła do siebie, starając się, aby w słowach zawrzeć wiarę w nie i przekonać siebie, jak niedorzeczna rzecz przyszła jej do głowy. Musiała jak najszybciej spotkać się z wujkiem... 
   Pogłaskała po raz ostatni sowę, po czym położyła się pogrążona we własnych myślach. Nie wiedząc kiedy, oplotły ją ciasnymi splotami ramiona Morfeusza, starając się obronić przed złymi projekcjami Fobetora. 

__________________________________

No i pierwszy rozdział! ^^ 
Nawet mi się podoba, ale to do Was należy jego ocena. :)
Wplotłam lekko zmienioną wersję listu i zdanie z pytaniami. 
Mam nadzieję, że się spodoba i napiszecie mi co myślicie. 
:D
____________________________________________________________

sobota, 16 marca 2013

0. Książki to bramy do innych światów.



  - Mamo, a jak poznałaś tatę? - mała dziewczynka o rudych włosach z blond refleksami kręciła się niespokojnie chcąc zadać to pytanie od samego początku śniadania. Kobieta, około trzydziestoletnia odchrząknęła zmieszana dziękując w myślach Bogu, za nieobecność męża przy stole. 
- Amy, kochanie,  pamiętasz jak tatuś mówił ci o tym, że każda książka jest bramą do nowego, często lepszego, świata? - niezdarnie rozpoczęła siląc się na powstrzymanie śmiechu. Dziewczynka zmarszczyła w zamyśleniu brwi, aby po chwili uśmiechnąć się szeroko. 
- Tak, mamusiu, tata mówił też o tym, że ten świat może różnić się od naszego. - starsza kopia Amy, jej siostra Madelaine patrzyła się z zainteresowaniem na matkę, podobnie jak jedenastoletni Josh. 
- W takim razie, skoro tak dokładnie pamiętasz, można powiedzieć, że w wieku siedmiu lat wkroczyłam w te bramy stworzone przez pewną panią, charłaczkę jak się później okazało. Na początku była to dla mnie fikcja, piękna ale nierealistyczna. A jednak. W wieku trzynastu lat, okazało się, że należę do innej rzeczywistości. Był to dla mnie szok, coś niesamowitego jak i przerażającego. Pojechałam do pewnej szkoły, znanej mi tylko z opowieści i coraz to kolejnych rozdziałów siedmioczęściowej historii. Dowiedziałam się wtedy, że wszystkie opisane tam wydarzenia były prawdą, działy się za naszymi plecami, kiedy spaliśmy, jedliśmy i rozmawialiśmy oni walczyli ze smokami, toczyli wojny, łapali więźniów, pisali raporty, rozwiązywali tajemnice nieśmiertelności... - przerywa na chwilę zapatrując się w okno. Wspomnienia wracają do niej lawiną zasypując inne myśli w jej głowie. - No i tam poznałam magię. Starałam się ją opanować, byłam coraz lepsza. A w między czasie... poznałam waszego tatę na boisku od quidditcha. - kpiący uśmieszek wpływa na jej usta; przed oczyma ciągle ma widok swojego męża, wtedy trzynastoletniego, próbującego uwolnić się od namolnego tłuczka. - Powiedzmy, że... było ciekawie. 
- A opowiesz nam kiedyś wszystko? - pyta z nadzieją Josh. Do uszu kobiety dobiegają błagalne jęki potomstwa. Zaśmiała się szczerze po czym żartobliwie pogroziła palcem. 
- Nie tym razem, chyba nie chcesz spóźnić się na pociąg, mój drogi? 
   W wesołych nastrojach idą na peron 9 i 3/4, aby ze smutkiem pożegnać chłopca. 
- Pamiętaj, pisz codziennie! - Josh kiwa głową, po czym zamyka okno w wagonie. Ale to jest już inna historia, powróćmy może do wcześniejszej... 


____________________________________________

Tadaa! Oto, jako taki, prolog, a raczej coś, co miało na celu zachęcić Was do czytania. 
^^
Mam nadzieję, że się spodoba. :) 

___________________________________________________